wziąć na cel, padły na ziemię, tarzając się w trawie. Niewiasta pędziła mimo to naprzód. W towarzystwie Halefa podjechałem ku niej, i gdy się ku niej zbliżyłem tak, że mogła usłyszeć głos mój, rzekłem do niej:
— Stój, jesteś ocalona! Psy zabite!
Wymówiłem te słowa w mowie Kurmandżi, która była jej ojczystą, gdyż mnie zrozumiała; stanęła i obejrzała się po za siebie i zawołała, ujrzawszy, że psy leżą na ziemi:
— Gheine Chodeh kes nehkahne — Bóg jest wszechmocny! Ocalił mnie, Jemu dzięki i cześć!
Mówiła szybko, co tchu starczyło. Kładąc obydwie ręce na piersi, usiłowała uspokoić się. Nie była już młodą, miała może lat czterdzieści, widać było bruzdy na jej twarzy, wyorane więcej zapewne przez kłopoty życia, aniżeli przez wiek. Biedny jej ubiór stanowiła długa, na kształt koszuli zrobiona suknia z biało‑niebieskiej materyi. Na głowie miała starą chustę w zawój skręconą.
— Czyś psy podrażniła, albo czy je na ciebie puszczono? — zapytałem ją.
— Puścili je na mnie, —odpowiedziała, nie mogąc dotąd tchu dostać; — miały mnie rozszarpać.
— Do kogo one należą?
— Do Szir Saleka, naczelnika Mir Mahmalli, do tego rabusia i mordercy, który nikogo nie oszczędza, nawet biednej niewiasty.
— Czem tego człowieka obraziłaś?
— Obraziłam? On morduje, kogo schwyci, gdyż morderstwo sprawia ma przyjemność. Zaginęła mi koza, moje kochane zwie-
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —