— Ty, a nie my, — odrzekł zapalczywie. — Kto dał wam prawo do strzelania?
— Dałem je sam sobie, — odpowiedziałem. — Podziękujcie Ałłahowi, żem jest chrześcijaninem. Gdybym był mahometaninem, to strzelalibyśmy nie do koni waszych, jeno do was. Broń naszą mieć chcecie? Ażebyście potem mogli nas pozabijać! Ani mi w głowie postało by gościem i przyjacielem człowieka, który każe psom rozszarpywać bezbronną niewiastę; niechaj hańba i zguba padnie na głowę twoją!
— Milcz! — zaryczał naczelnik. — Rzekniesz słowo jeszcze, a gryźć cię będą jutro robaki.
— Niemoc twoja nie pozwala ci wykonać groźby. Moja broń zabiła trzy psy i trzy konie, i twój koń otrzymał pięć strzałów. A czyś widział, abym tę broń nabijał? Czyż mam dwanaście razy jeszcze pociągnąć za cyngiel i porozbijać wam wszystkim czaszki!
— Sam dyabeł te broń ci zrobił! — zgrzytał zębami naczelnik, hamując wściekłość. — Któryż wyznawca Mahometa oprzeć się może dyabłu! A więc nie chcesz nam nic zapłacić?
— Ani grosza!
— I nie chcesz z nami iść?
— Ani myślę o tem.
— A dokąd chcesz jechać?
— Dokąd nam się podoba; nie potrzebujesz o tem wiedzieć. Nasamprzód zostaniemy tu jeszcze pięć minut. Bezpieczeństwo
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —