nasze wymaga tego, ażebyście się oddalili. Kto po upływie tego czasu nie oddali się, ten kulą w łeb dostanie.
— Żartujesz.
— Wcale nie żartuje, mówię prawdę!
— Musimy zabite konie odciągnąć, przynajmniej zdjąć z nich uprząż.
— W tym celu możecie przyjść później. Daję ci słowo, że ani jednej zgłoski do was nie przemówię. Co rozkażę, musi być spełnione. A więc precz z wami, bo strzelać będę!
Skierowałem lufę mego karabinu ku naczelnikowi, a Hadżi poszedł za mym przykładem. Strach przed mym karabinem poskutkował. Kurdowie rzucili na mnie dzikim wzrokiem, nie śmieli się jednak oprzeć. Poszeptali pomiędzy sobą i poszli ku domowi, jedni pieszo, drudzy na koniach. Gdy przybyli do krzewiny, z której nadbiegli, obrócił się ku nam naczelnik, podniósł groźnie w górę swa flintę i zawołał:
— Krew jest czerwona; strzeż się wężów!
Była to nieostrożność z jego strony, gdyż zdradził się z swym zamiarem; wypowiedział dość otwarcie, że ścigać nas będzie tajemnie, by pomścić się. Musieliśmy więc mieć się na baczności.
Gdy się Arabowie oddalili, puścił wodze wesołości Hadżi Halef Omar i rzekł do mnie, śmiejąc się: