Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.
—  22  —

Nie myślałem wprawdzie tak, jak mówiłem, ale gniewałem się rzeczywiście na niego. Zagrażało nam już i tak niebezpieczeństwo, a jego krok nierozważny ściągnąć mógł na nas jeszcze większe, zwłaszcza, że rzeka w tem miejscu skręcała się i tak blizko płynęła około stoku góry, iż oba brzegi przedzielał bardzo wązki pas trawy, na którym posuwaliśmy się naprzód. To właśnie miejsce mogło stać się dla nas zgubnem, gdyż byliśmy tu wystawieni na kule ukrytych w krzakach Kurdów. Dlatego wolałem szukać osłony w lesie, ciągnącym się na stokach góry, choć przez czas krótki. Byliśmy zatem zmuszeni zwrócić się ku górze, i z tego powodu byliśmy zniewoleni zsiąść z koni, gdyż droga była skalista i stroma. Prowadząc konie za uzdy, wdrapywaliśmy się ku górze i ku memu wielkiemu zdziwieniu napotkaliśmy ścieżkę, która zdawała się ciągnąć wzdłuż przełęczy górskiej. Szliśmy więc tą ścieżką, nie uważając na spotkanie się tu z nieprzyjacielem, gdyż na tym tu brzegu mieszkali Mir Yussufowie, o których sądziłem, że nie wystąpią przeciw nam jako nieprzyjaciele.
Doszliśmy do skały, która w miejscu, gdzie kończyła się ścieżka, zdawała tworzyć bramę. Nie można było w żadną zboczyć stronę, gdyż po lewej spadała stromo skała, a po prawej szła tak w górę, że nie było można jej przebyć. Otwór ten, który nazwałem bramą, zamknięty był bardzo silnie utkaną plecionką z ciernia. Zapytałem tedy silnym głosem, czy niema tam kogo na drugiej stronie, na co odpowiedziano mi: