— Jest tu ktoś. Co wy za jedni jesteście?
— Jesteśmy cudzoziemcami i przybywamy z Rewandis.
— Dokąd chcecie się udać?
— Chcemy przebyć granicę.
— Jakiej jesteście wiary? Czy szyici, czy sunici?
— Jestem chrześcijaninem: moi towarzysze są sunitami mahometańskimi. Czy możemy tej nocy być waszymi gośćmi?
— Otworzę, przywiążcie tam konie wasze.
Usunięto drzwi cierniowe, i przed nami stanął mąż olbrzymiej wielkości ciała, jakiego nigdy w życiu nie widziałem. Był daleko wyższy i szerszy odemnie; miał na głowie długie, cienkie warkocze, spadające na plecy. Szerokie jego spodnie były czarne z czerwonemi paskami i u góry rzemieniem spięte. Bose jego nogi większych były rozmiarów, aniżeli potężne jego ręce, których mógłby mu pozazdrościć irlandzki majtek. Około ramion wisiał skórzany rzemień, pokrajany tak w długie pasy, że górną jego część ciała mocno kosmatą było można tak samo dobrze widzieć, jak uderzająco silne muskularne ramiona. Trzymał nóż w ręku, którym był właśnie zajęty. Zmierzył nas ponurym wzrokiem i rzekł:
— Chodźcie tu i zaczekajcie. Doniosę o waszem przybyciu najstarszemu we wsi.
Zniknął nam potem z przed oczu po za drugiemi drzwiami cierniowemi, które z tamtej strony zatknął, a my weszliśmy, pozostawiając konie na wolności. Ujrzeliśmy się w
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —