mówił głosem umiarkowanym, — „że posiadasz broń, która strzela, choć nie nabita?
— Tak jest, oto ona, — rzekłem, wskazując na karabin.
— Daj mi ją. Chcę ją sobie obejrzeć.
— Wydaję ją wtedy tylko z ręki, gdy wiem, że ją chce widzieć przyjaciel. Chcesz nas przyjąć jako gości?
Broń ta z swemi dwudziestopięciu strzałami była mą najlepszą obroną, ale i niebezpieczeństwem, gdyż każdy chciał ją mieć.
— Pokaż mi ją, — wtedy odpowiem.
— Odpowiedz wprzód, a pokażę ci ją wtedy.
— Nie ufasz mi, — mówił dalej rozgniewany, klaszcząc w obie ręce. — Dowiedz się więc, jakie ta nieufność pociąga za sobą następstwo.
Klaśnięcie było hasłem; usłyszałem niebawem po za sobą szelest, jakoby wejście cierniowe usuwano. Obejrzałem się prędko. Bramy nie było już, a przez nie wchodziło szybko dziesięciu do dwudziestu zbrojnych Kurdów. Ci, co weszli najpierw, stanęli odrazu blizko nas. Chciałem odskoczyć i przyłożyć mój karabin, ale było już za późno, gdyż Kurd ten, który nas wpuścił i do którego stałem tyłem, uchwycił trzon lancy i tak mię nim w głowę uderzył, ze padłem bez zmysłów na ziemię. Co teraz się stało, nie mogłem ani wiedzieć, ani widzieć, ani słyszeć, gdyż cios olbrzyma obezwładnił mnie.
Gdy przyszedłem do przytomności, nie znajdowałem się już tam, gdzie mnie powalono na ziemię, ale leżałem, mając ręce i nogi
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —