Staliśmy przy drzewie klonowem, które nie było zbyt grube, ale zawsze tak wysokie, że można było z niego mieć pogląd na cały plac ogrodzony. Zdjąłem z ramienia karabin i wdrapaliśmy się na drzewo. Stanąwszy u szczytu jego, mogliśmy dobrze sobie obejrzeć całe obozowisko, które było daleko większe od obozowiska Mir Yussufów, ale miało ten sam kształt. Na prawo od nas leżały wzdłuż jednej strony trzody; tam więc była brama z cierni. Przed nami, wzdłuż zwróconej ku nam strony, stały domy i chaty, tak samo i po lewej stronie. Czwarta, leżąca naprzeciw nas strona była wolna, z wyjątkiem wysmukłego o wysokim pniu drzewa, zwanego po łacinie Pistacia vera, które stało tuż przy ogrodzeniu. W środku obszernego placu widzieliśmy także domki letnie i chaty. Miejsce przy Pistacyi służyło do zebrań ludowych. Tam też stali Mir Mahmallowie, mężczyźni, niewiasty i dzieci, około trzysta głów i robili wrzask, który dochodził do moich uszu. Kogo to szkaradne widowisko dotyczyło, o tem prędko dowiedzieliśmy się; do pnia drzewa przywiązany był nasz biedny Hussein Iza.
— Tam go trzymają, — rzekł Halef. — Ale jakżeż tam się dostaniemy, jakżeż go stamtąd wydobędziemy, sihdi, przy tylu ludziach?
— Nasamprzód musimy się tam dostać, ale ostrożnie, — odpowiedziałem.
Spuściliśmy się więc z naszego klonu i chyłkiem skradaliśmy się ku ogrodzeniu około pierwszego kąta, potem drugiego i tak dalej,
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —