aż doszliśmy do miejsca, w którem wewnątrz wznosiła pistacya swój wierzchołek.
Słyszeliśmy z tamtej strony ogrodzenia hałasujących Kurdów, nie mogliśmy ich jednak widzieć, gdyż i tu zewnątrz obozu jasne miejsce, w którem stały także drzewa tak nizkie i o cienkich pniach, że chociażbyśmy mogli i chcieli wnijść na nie, nicby one nam nie pomogły. Była tylko jedna droga, i to przez ogrodzenie, które w tym celu musieliśmy przebyć.
Pnie były tak samo położone wraz z gałęziami, jak i Mir Yussufów. Ponieważ nie mogliśmy przejść przez nie, więc musieliśmy szukać gęstego wierzchołka. Szczęście sprzyjało nam. Właśnie pomiędzy nami a pistacyą leżała bardzo gęsta korona topoli, a więc drzewo, które z powodu jego miękości mogliśmy rżnąć dobrze naszemi nożami. Odłożyłem znów karabin; potem uklękliśmy, wydobyliśmy nasze noże i poczęliśmy odcinać konary i gałęzie tak, że zrobiliśmy sobie wejście dwa łokcie szerokie i przeszło łokieć wysokie.
W kwadrans byliśmy tak daleko, że nie chcąc być widzianymi przez tych, co byli wewnątrz, musieliśmy pozostawić resztę gałęzi. Musieliśmy, jak się samo przez się rozumie, usunąć nietylko odnośną koronę topoli, ale i wszelkie zielsko, które tu bujnie rosło. Mogliśmy teraz, dzięki naszej robocie, nietylko słyszeć, ale i widzieć, co się wewnątrz działo. Co do mnie, to nie mogłem dobrze widzieć, bo okład mój znów usechł, ból w oku był do
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —