— Czy to nie jest po dyabelsku, sihdi? Przynieś jeno swój karabin, musimy natychmiast wejść do wnętrza, natychmiast!
— Nie, — odpowiedziałem, — byłoby to naszą zgubą. Jest ich za wielu przeciw nam dwóm. Nie moglibyśmy go ocalić, a postradalibyśmy jeszcze życie z nim razem.
— Ależ co zrobimy?
— Pobiegnę do Mir Yussufów, którzy muszą nam pomódz. Spodziewam się, że przybędziemy w czas. Ty pozostaniesz tu, ażeby w razie potrzeby opowiedzieć nam, co w tym czasie zaszło; wdrapiesz się na klon, na którym poprzednio siedzieliśmy i będziesz tam tak długo, aż ja powrócę.
Pobiegliśmy do wspomnianego drzewa, na które wszedł Halef. Podałem mu swój karabin, gdyż bez niego mogłem łatwiej i prędzej biedz.
Jak mogłem w pięciu minutach dotrzeć do rzeki, do dziś jeszcze jest dla mnie zagadką. Nasamprzód zanurzyłem głowę w wodzie, ażeby oczy ochłodzić, potem biegłem, co sił starczyło. Po upływie pięciu minut byłem już przy wejściu; było ono zamknięte; zawołałem głośno; otworzono mi; stał tam Yussuf Ali ze swą żoną.
— A gdzież jest mój syn? — zapytała — czy nie wraca on także?
— Dotąd nie. Potrzebuję pomocy waszych wojowników.
— O Boże, Boże! Źle stoi jego sprawa! Modliłam się ustawicznie, żegnałam się Krzyżem św. i wzywałam pomocy Matki Boleści-
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —