nami stał na dole. Dwa daliśmy cięcia — a Hussein padł w ramiona ojca, który go przycisnął do piersi i podniósł okrzyk radości. Matka objęła ich obydwóch ramionami, wespół z nami radując się. Kilku Mahmallow porzuciło wszystko i nadbiegło, inni szli za nimi. Zeskoczyłem z drzewa, tak samo Halef; podniosłem karabin, który pozostawiłem ziemi.
— Uciekajcie wszyscy w ciemny bór, a potem do waszego obozu! — tak brzmiał mój rozkaz. Nie troszczcie się o mnie, zasłonię wam odwrót. Mnie nic się nie stanie!
Usłuchali. Hussein Iza iść nie mógł, musiał go ojciec wziąć na plecy. Nie mogłem patrzeć, jak przechodzili przez otwór, gdyż Kurdowie byli już blizko. Na szczęście nie mieli przy sobie broni. Zmierzyłem do nich i gromkim zawołałem głosem, ażeby stanęli. Gdy jednak biegli dalej, dałem trzy strzały, mierząc w nogi. Zastrzelić nie chciałem żadnego. Trafieni runęli na ziemię, wszyscy zaryczeli z wściekłości. Że stanęli, cieszyłem się mocno, gdyż nie widząc na prawe oko, strzelałem z lewej ręki, do czego nie byłem przyzwyczajony. Począłem się cofać ku dziurze; przebyłem ją, przez nikogo nie ścigany.
Teraz paliły się dwie całe strony ogrodzenia. Jak daleko blask ognia padał, bór i znaczna przestrzeń ziemi były oświecone, jak w dzień. Ponieważ nie potrzebowałem obawiać się Kurdów, nie szedłem manowcami, tylko prostą drogą, zmierzając ku rzece. Przybyłem właśnie w chwili, w której Halef i troje ocalonych wchodziło do obozu.
Strona:PL May Matka Boleściwa.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —