terów. Na zaproszenie musiałem i ja wziąć udział w wypiciu go, ale rewanżować się nie miałem zamiaru.
Niedaleko stacyi pocztowej płynęła niewielka rzeczka w kierunku Rio Negro. Aczkolwiek brzegi jej były dość strome, przejeżdżano przez nią wozami, jak o tem świadczyły wgłębienia od kół w miękkim gruncie.
W jaki sposób odbywa się taka przeprawa, miałem sposobność przekonać się niebawem.
Wsiadaliśmy już na konie, by wyruszyć w dalszą drogę, gdy wtem uszu naszych doleciały hałaśliwe głosy ludzkie, coś jakby podczas polowania z naganką, a wkrótce ukazał się na przebytym przez nas szlaku typowy, opisany już przezemnie poprzednio dyliżans.
Woźnica i trzej „peonowie“ niemiłosiernie walili szkapy batogami, i zdawało się, że olbrzymi wehikuł lada chwila rozleci się w kawałki. Podróżni, usadowieni wewnątrz pudła i na platformie na wierzchu, krzyczeli w niebogłosy, domagając się zwolnienia jazdy, lecz daremnie. Parobcy, klnąc, krzycząc i wyjąc, pognali mimo nas dalej, jak wściekli, w kierunku rzeczki i przejechali przez nią w galopie, aż woda wystąpiła falą na obie jej strony, a na przeciwnym brzegu szkapy popadały na przednie kolana.
No, podróżować w ten sposób... dziękuję! — pomyślałem. — Wolałbym już wlec się na ślepej i kulawej szkapie.
Za chwilę ruszyliśmy i my przez tę samą rzeczkę, w której woda sięgała koniom po tułów, a gdyśmy się znaleźli na drugim brzegu, yerbaterowie powzięli zamiar dogonienia wehikułu i ruszyli pełnym galopem. Zauważyli to parobcy i popędzili swoje szkapy jeszcze energiczniej, przez co wehikuł na nierównościach gruntu począł chwiać się gwałtownie, przechylając się niemal ku ziemi to na jedną, to na drugą stronę, i zachodziła poważna obawa o całość nieszczęsnych podróżnych. Starałem się powstrzymać yerbaterów, nawołując, by zaniechali niemądrego wyścigu, — lecz okazało się to bezskutecznem. Pozostałem więc daleko
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/110
Ta strona została skorygowana.
— 98 —