Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/111

Ta strona została skorygowana.
—   99   —

poza nimi, przygotowany na to, że prędzej, czy później będę świadkiem katastrofy z dyliżansem.
Niebawem spostrzegłem w dali przed sobą brzegi krętego potoku. Niewątpliwie widzieli tę przeszkodę i parobcy od dyliżansu, jednak, pomimo grożącego niebezpieczeństwa, najwidoczniej mając we zwyczaju w takich okolicznościach pędzić jeszcze gwałtowniej, ze zdwojoną energią poczęli okładać szkapy batogami. W pełnym galopie wjechano w wodę, poczem na tamtym już brzegu powtórzyła się ta sama scena, jak po przebyciu poprzedniej rzeczki. Ale tym razem... stało się. Wehikuł runął całym ciężarem na bok, omal nie przygniatając yerbaterów, którzy przebyli potok jednocześnie z dyliżansem. Trzej podróżni z platformy oraz woźnica zlecieli daleko w trawę, jakby wystrzeleni z procy, — przedni koń padł razem z parobkiem i padł również jeden ze środkowych, przyczem rzemienie uprzęży porwały się lub poplątały.
Tu należy zauważyć, że uprząż w tym kraju jest bardzo prymitywna, składa się bowiem z jednego tylko rzemienia w rodzaju szlei, oczywiście bez chomąta. Gdy szkapa padnie na drodze, to zdejmuje się z niej tę szleję — i sprawa skończona.
Pośpieszyłem na miejsce wypadku, gdzie powstał zgiełk, pisk i wir-war nie do opisania. Konie, parobcy, podróżni leżeli kupą na ziemi, wierzgając w górę nogami i wymachując rękoma. Gorzej jednak było tym, którzy się znajdowali wewnątrz wywróconego pudła, nakształt śledzi w beczce, w pozycyi godnej szczerego politowania. Krzyczeli wszyscy, nie mogąc się wydobyć ze środka, a nad wrzaskami ogólnymi górował zwłaszcza jeden przeraźliwy głos kobiecy, powtarzający bez ustanku:
— Mój kapelusz! mój kapelusz!
— Niech dyabli porwą pani kapelusz! — odkrzyknął na to jakiś mężczyzna. — Przydeptała mi pani żebra!...
— Jestem raniony! ratujcie mię! — błagał ktoś drugi.