Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/113

Ta strona została skorygowana.
—   101   —

— Co za nieszczęście!... Pudełko całe pogięte!... jak wobec tego musi wyglądać sam kapelusz!...
Lecz nie ona jedna tylko lamentowała rozgłośnie. Wszystko bowiem, co tylko miało organa głosowe, krzyczało i jęczało w niebogłosy. Jedni klęli woźnicę, drudzy parobków, inni znowu pasażerów, zwalając winę jedni na drugich; podróżni grozili parobkom wytoczeniem procesu o odszkodowanie i nawiązkę, — ci znowu czynili im nawzajem wyrzuty, że właśnie z powodu ich krzyku wewnątrz budy stało się nieszczęście i że zaskarżą ich o odszkodowanie za konie i wehikuł. Byłoby nawet przyszło do krwawej bójki między jedną stroną a drugą, gdyby yerbaterowie nie rozdzielili rozwścieczonych.
O wóz i o konie nie troszczył się nikt, choć było czem się troszczyć, bo prawe koła przednie i tylne połamały się niemal w kawałki. Gdy to nareszcie raczył spostrzec woźnica i oznajmił, że dalsza jazda jest niemożliwa i trzeba długiego czasu, aby te koła jakoś rzemieniami powiązać, wszczął się nanowo wśród podróżnych niesłychany zgiełk, przyczem najgłośniej lamentowała znowu ta sama wysoka, chuda dama. Pochylona nad pudłem z kapeluszem, wołała teraz:
— Ja się na to nie zgadzam! ja tu nie mogę czekać! — A przystąpiwszy obcesowo do woźnicy, spytała płaczliwym tonem: — Czy naprawdę nie możemy dalej jechać?
— Przecie pani sama widzi, że koła pogruchotane. Musimy zawlec jakoś wóz do Santa Lucia i tam dopiero może znajdziemy wóz inny.
— Może! może znajdziemy! Ja nie mogę polegać na waszem „może“ i rozkazuję wam znaleźć natychmiast nowy dyliżans i jechać dalej!
— Widzi pani, że to niemożliwe.
— Ja nic nie widzę! ja nie chcę nic widzieć! Żądam tylko, byśmy natychmiast ruszyli dalej!... A wiecie, kto jestem?
— Pochlebiam sobie, że widziałem sennorę