Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/115

Ta strona została skorygowana.
—   103   —

wszystkich stron. Nigdy jeszcze nie widziałem kobiety z wyrazem takiej boleści na twarzy...
Próbowała otworzyć pudło, ale wskutek pogniecenia żadną miarą nie mogła tego uczynić; ze złością więc odrzuciła je daleko od siebie, skarżąc się płaczliwym głosem:
— Nawet nie mogę zobaczyć, co się stało z fasonem. Przepadło wszystko, i kto mi powróci pieniądze? kto może mi dać odszkodowanie za to, że nie będę na tertulii we własnym domu? Chyba poproszę brata, aby całe towarzystwo zamknął do kryminału... To jedyna moja pociecha!
Podniosłem odrzucone pudło i, oglądając je, rzekłem w tonie pocieszającym:
— A może da się jeszcze naprawić szkodę?
— To niemożliwe! Wiem z góry, ze cały kapelusz na nic...
— Pozwoli pani, że otworzę pudło?
— Proszę, ale to nic już nie pomoże.
Po długich usiłowaniach udało mi się nareszcie otworzyć pudło w ten sposób, że wyjąłem drewniane listewki. W jakim stanie był drogocenny kapelusz — łatwo domyślić się. Był to fason bardzo wysoki, ale wskutek zgniecenia wyglądał, jak złożony szapoklak. Po bliższem rozpatrzeniu spostrzegłem, że sztelarz zrobiony był z cienkiej siatki drucianej, którą powleczono czarną gazą. Na upiększenie składały się dwie jedwabne wstęgi, dwie takież rozety i białe strusie pióro. Te części składowe znajdowały się oczywiście w stanie bardziej niż opłakanym.
Tak samo mniej-więcej wyglądała zmięta i wykrzywiona twarz właścicielki.
— Umieram ze zgrozy! — jęczała, jak konający.
— Niech się pani uspokoi — rzekłem troskliwie. — Może się da jeszcze jako — tako poprawić. Sztelarz można wyprostować nanowo, pióro ufryzować...
— Naprawdę? — przerwała mi takim tonem, jakby tu szło o uratowanie życia drogiej jej osoby.