Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/116

Ta strona została skorygowana.
—   104   —

— Bez wątpienia. Trzeba tylko wstęgi odpiąć i rozprasować; nawet rozety są do uratowania.
— Pan zna się na tych rzeczach? może pan jest modystą?
— Ależ nie, sennora...
— To może kapelusznikiem?
— I to nie. Ale mam siostrę, która zazwyczaj sama sobie sporządza kapelusze. Przyglądałem się nieraz jej robocie i mam nadzieję, że uda mi się naprawić kapelusz pani bez wielkich trudności.
— Ja pana ozłocę, ja... ja... nie wiem, co ja dla pana zrobię, byle tylko był pan łaskaw zająć się tem.
— Bardzo chętnie; ale przecie tu, na stepie, niema ani żelazka, ani deski...
— Ależ my tutaj nie zostaniemy. Dokąd pan jedzie?
— O, daleko, ale na razie tylko do San José, gdzie zamierzam zanocować.
— Jak to się pięknie składa, sennor! Zanim rozpocznie się u mnie tertulia, pan naprawi mi kapelusz, i wszystko będzie bardzo dobrze. Czy nie odmówi pan mej prośbie?
— Jestem do usług pani, o ile tylko leży to w mojej mocy. Ale w jaki sposób dostanie się pani przed nocą do San José? O naprawieniu dyliżansu niema przecie ani marzenia.
— Ach, tak!... Wobec tego jestem zgubiona! Było mi żal kobieciny, pomimo niesłychanego jej komizmu w całej tej sprawie. Po chwili namysłu rzekłem:
— Gdyby pani umiała jeździć konno...
— Ależ umiem, umiem! W naszym kraju niema ani jednej kobiety, któraby nie jeździła na koniu. Ja pochodzę z Matara nad Rio Salado, a więc z okolicy, gdzie kobiety nawet bez siodła jeździć umieją, i to nawet we dwójkę, gdy tego wypadnie potrzeba...
— Jakto?
— A no w ten sposób, że jedna osoba siedzi na przodzie, a druga w tyle. Jeździłam tak z siostrą wiele razy.