Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/118

Ta strona została skorygowana.
—   106   —

z towarzyszów. Jeżeli pan zgodzi się na tę moją prośbę, to wdzięczność moja będzie bez granic.
— Cóż mam robić...
— Znają pana w San José?
— Nie, sennora. Nigdy tam jeszcze nie byłem.
— A ma pan już zamówiony nocleg?
— Nie, ale przypuszczam, że na stacyi pocztowej nietrudno będzie zanocować.
— Otóż ja w żaden sposób nie zgodzę się na to, aby pan nocował w zajeździe, i zapraszam pana do siebie, do domu. Przedstawię pana swemu bratu, i... musi pan wziąć udział w tertulii.
— Nie wiem, sennora, czy będę mógł skorzystać. Nie mam odpowiedniego ubrania. A naprawdę żałuję, że nie będzie mi wolno z tak błahej przyczyny wejść do raju, dokąd mię pani łaskawie zaprasza.
— Mówi pan: do raju? — zapytała, promieniejąc radością. — Gotowam pomyśleć, że jest pan poetą. Mniejsza zresztą o to. Będzie pan u nas na balu, i to w tem samem ubraniu, które pan ma na sobie. Usprawiedliwię go przed obecnymi, i niema o czem mówić. Więc jakże? weźmie mię pan na swego konia.
— Owszem.
— I przyjmuje pan moje zaproszenie?
— Jeżeli mogę liczyć na pobłażliwość z powodu niestosownego stroju, to bardzo chętnie.
— Ależ proszę nie wątpić! Spotka pan u mnie dystyngowane towarzystwo, które jest o tyle delikatne, że nie weźmie mu tego za złe. Zresztą niezwykłym swoim ubiorem wzbudzi pan jedynie miłe zainteresowanie. Cieszę się naprawdę, że będę miała u siebie tak zacnego gościa. Mój syn przybędzie również z Mercedes, gdzie stoi na kwaterze jego szwadron. Jest on w randze rotmistrza i służy pod komendą Latorre’a, o którym pewnie pan już słyszał.
— Słyszałem. Być może, powierzę synowi pani przy tej sposobności bardzo ważną wiadomość. Widziała pani Latorre’a?