— Nie.
— To dobrze. Sprawię panu rotmistrzowi pewną niespodziankę. Ale o tem później. Czy pani pozwoli, żebym zabawił się w lekarza i opatrzył pani ranę na twarzy, prawdopodobnie pochodzącą od szkła z potłuczonej szyby.
Kobieta skinęła głową potakująco, a umywszy twarz w potoku, poddała się memu opatrunkowi, właściwie zaś zaklejeniu rany plastrem, który miałem przy sobie. Popsuło jej to trochę wygląd, ale nie było innej rady.
Podeszła ta w leciech sennora, pomimo swej porywczości, nie przypominała z wyglądu Ksantypy. Była wprawdzie chuda, wysoka i w przystępie gniewu, jak to miałem sposobność stwierdzić, czyniła wrażenie nazbyt... energicznej. Teraz jednak, gdy się uspokoiła, można było sądzić, że należy do kobiet stanowczych wprawdzie, ale dobrodusznych i miłych. Kiedyś była może nawet bardzo przystojną, a jej zachowanie się świadczyło wymownie o niepospolitej, jak na tutejsze stosunki, inteligencyi i o tem, że dom, którego była panią, należał do pierwszorzędnych w kraju.
Przechodząc koło dyliżansu, spostrzegłem, że jednego konia, który był upadł i podnieść się już nie mógł, wyprzągnięto z wozu i, odsunąwszy na bok, pozostawiono w spokoju. Biedne zwierzę jęczało głośno z bólu i wierzgało kopytami.
— Co się stało temu koniowi? — zapytałem.
— Złamał nogę i jest dla nas już bezużyteczny — odrzekł mayoral.
— Którą nogę?
— Tylną lewą.
— A więc tę samą, do której uwiązaliście lasso i ciągniecie biedne stworzenie na bok. Czyż nie przychodzi wam na myśl, że sprawiacie mu straszny ból?
— Ech, koń! — odburknął gburowato mayoral.
— Otóż to! Co zamierzacie uczynić z tem nieszczęśliwem zwierzęciem?
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/119
Ta strona została skorygowana.
— 107 —