Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/120

Ta strona została skorygowana.
—   108   —

— Zostawimy je tutaj; niech sobie zdechnie.
— To znaczy: niech je żywcem szarpią zwierzęta i ptaki drapieżne. Przecież szkapa jest całkiem zdrowa, a tylko nogę ma złamaną, więc może żyć jeszcze dni parę i przez ten czas żywcem będzie pożerana...
— Co mnie to obchodzi? albo raczej, co to obchodzi pana?
— Za pozwoleniem!... Konie Pan Bóg stworzył nie na to, by je ludzie dręczyli przez całe życie, a potem rzucali je żywcem na pastwę drapieżnych zwierząt. Domagam się, abyś pan dobił natychmiast to cierpiące stworzenie.
— Szkoda na to prochu; nie mogę marnować go na byle co...
Po tych słowach odwrócił się, okazując przez to, że nie myśli wdawać się w dalszą ze mną dysputę, ani też dobijać zwierzęcia, choć pistolet miał za pasem.
Nie namyślałem się dłużej i, przyłożywszy lufę karabinu do czoła szkapy, zabiłem ją.
Peonowie, widząc to, zebrali się szybko w gromadkę i poczęli coś radzić, poczem przystąpił do mnie mayoral i rzekł surowo:
— Czy właściciel pozwolił panu zabić to zwierzę?
— Nie!
— A zatem popełnił pan przestępstwo i musi pan zapłacić za konia sto talarów papierowych.
— Ach, tak? Wcale nieźle pan rachujesz... Koń był już nie do użycia, i wyście go pozostawili na łaskę i niełaskę losu, a właściwie na powolne męczarnie oraz śmierć. Zlitowałem się nad nieszczęsnem zwierzęciem, skracając mu jego męczarnie. I sądzisz pan, że teraz możesz coś na tem zarobić, bezczelnie likwidując sobie spowodowaną przez was samych stratę. Otóż nie myślcie, abym był tak naiwny i pozwolił się obedrzeć dlatego jedynie, że się wam moje talary podobają.
— Ja jednak nie odstąpię od swego żądania...
— Ależ nie wzbraniam panu trwać przy swej