Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/122

Ta strona została skorygowana.
—   110   —

im ochota dalszych prób zastraszenia mnie, — tylko mayoral, „pozbierawszy się“ z trudem, groził:
— Dostaniemy pana w San José i wsadzimy do kryminału.
— Owszem, spróbujcie! — wtrąciła sennora. — Mój brat zamknie was przedewszystkiem za usiłowane wymuszenie. Opowiem mu wszystko, jak było. Ale chodźmy już! — zwróciła się do mnie. — Wszak nie będziemy kłócili się z parobkami.
Odeszliśmy do naszych koni, by puścić się w dalszą drogę.
Podejrzany mój towarzysz, którego ciągle miałem na oku, wydał mi się teraz tem bardziej dziwnym, że zauważyłem rzecz szczególną: najwyraźniej unikał owej damy, jakby się jej obawiał. Teraz, kiedy dłubał coś około swego siodła, niby je poprawiając, podszedłem umyślnie bliżej ku niemu i rzekłem do sennory:
— Gdyby się byli parobcy nie uspokoili, mógłbym ich natychmiast oddać w ręce władzy. Bo oto jedzie z nami sennor Carrera, komisarz policyi z Montevideo. Właśnie ten pan.
Tu wskazałem dłubiącego przy siodle towarzysza drogi.
Oczywiście uwaga ta zmusiła go do pokazania się z pod konia. Sennora zaś, zaledwo rzuciła na niego okiem, rzekła, wielce zdziwiona:
— To ty, Mateo? tutaj?
Twarz zagadniętego sponsowiała na te słowa. Opanował się jednak i zapytał z wyrazem zdziwienia:
— Czy pani mówi do mnie? Co znaczy to imię?
— Jakto? przecie się tak nazywasz! Skąd się tu wziąłeś?
— Zachowanie się pani każe mi przypuszczać, że przypominam jej kogoś swoim wyglądem. Raczy więc pani...
— Co za „raczy“? jakie „raczy“? — oburzyła się. — Niepotrzebnie odgrywasz komedyę! — Tak, to Mateo. Byłeś ongi praktykantem u mego męża...