Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/125

Ta strona została skorygowana.
—   113   —

— W jakimże celu kłamałby przed nami?
— Aby zawrzeć ze mną znajomość i tem łatwiej wciągnąć mię w jakąś zasadzkę. Do wykonania mordu na własną rękę nie ma on ani zdolności, ani odwagi; obmyślił więc coś innego... ale co, tego na razie nie mogę się domyślić... Dowiem się jednak z czasem.
— W jaki sposób, skoro Carrera powrócił do Montevideo?
— Wcale nie wrócił. Przekonasz się pan, że pojechał w kierunku miasta jedynie tylko po to, by nas podejść, i że, znalazłszy się poza naszym widnokręgiem, podąży znowu za nami, śledząc nas potajemnie.
Ja z Montesem wsiedliśmy na konie i podjechaliśmy na poblizki pagórek, skąd przez chwilę było go jeszcze widać. Po kwadransie, gdy znikł nam z oczu, wyjąłem lornetkę, by zobaczyć, co z sobą uczyni. Galopował czas jakiś w kierunku stolicy, lecz nareszcie zwolnił kroku i, korzystając z nierównego w tem miejscu terenu, skręcił na lewo, ku północy. Chcąc przekonać Montesa o słuszności swych przewidywań, dałem mu szkła.
— Tak! istotnie okrąża nas.
— A więc dałeś się pan przekonać?
— Najzupełniej.
— Łotr ten będzie nas prześladował w drodze, i musimy się mieć na baczności. Niema zresztą wątpliwości, że sennora nie myliła się, poznając w nim złodzieja, który chciał okraść jej męża. I skoro tylko nawinie mi się przed oczy, postąpię z nim krótko i dobitnie.
Wracając, spotkaliśmy dwóch parobków dyliżansu, którzy szli do stacyi pocztowej, zapewne w celu pożyczenia kół dla zastąpienia połamanych. Mayoral z drugim parobkiem został na miejscu, a podróżni, zafrasowani wielce, pokładli się na trawie, oczekując z niecierpliwością ratunku w niemiłej przygodzie. Jeden tylko z pasażerów dyliżansu miał wesołą minę, mianowicie ów, który kupił konia u yerbaterów. Podszedł teraz ku nam