Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/126

Ta strona została skorygowana.
—   114   —

i prosił, byśmy mu pozwolili jechać razem, przeciw czemu nikt z nas nie oponował.
Monteso pomógł wsiąść sennorze na mego konia, i przekonałem się wkrótce, że jej to wcale nie żenowało. Przywykła była najwidoczniej do tego rodzaju jazdy.
Można się domyślić, że położenie moje było jednak wcale nie do pozazdroszczenia: za mną kobieta, która aczkolwiek trzymała się mej kurtki, mogła łatwo zlecieć i poturbować się, — z przodu zaś pudło, zawierające cenny klejnot tej niewiasty, co prawda prawie doszczętnie zniszczony.
Na szczęście, jak wspomniałem, towarzyszka moja umiała mocno siedzieć na koniu, oczywiście po damsku, nogami na jedną stronę, co było w takich warunkach nielada sztuką (choć widziałem później bardzo często na stepie w ten sposób uganiające na koniach amazonki). Wkrótce też oswoiłem się jakoś ze swem położeniem i nawet nie odczuwałem zbytniej niewygody, bo towarzyszka, jak mogła, uprzyjemniała mi podróż opowiadaniami o swem mieście, o jego mieszkańcach, o gospodarstwie i t. p. Że zaś niewiasty zawsze mają niewyczerpany temat do rozmowy, więc, zanim przybyliśmy na miejsce, dowiedziałem się o całym przebiegu życia mej towarzyszki, no i o wszystkich plotkach jej miasta.
W San José znajduje się niewielki rynek, w pośrodku którego zbudowano kościół, bez wieży na razie. Otóż naprzeciw owego kościoła mieszkał mąż mej towarzyszki podróży, zamożny kupiec, nazwiskiem Rixio. Zawiózłszy ją aż przed same drzwi mieszkania i przyrzekłszy, że przybędę wkrótce do jej domu, aby zrobić porządek z nieszczęsnym kapeluszem, zawróciłem do budynku pocztowego, gdzie zakwaterowali się yerbaterowie.
Zaledwo jednak zdołałem oczyścić się jakkolwiek na poczcie z prochu, przybył do mnie młody oficer i, przedstawiwszy się, jako rotmistrz Rixio, prosił, abym