Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/134

Ta strona została skorygowana.
—   122   —

— Przeciwnie! Jeżeli prawdziwy Latorre wypłynie nagle, jako dowódca powstania, to zdarzyć się może, iż przeciwnicy, złudzeni podobieństwem, napadną na jego sobowtóra, to jest na mnie, i zechcą mię zamordować. A gdyby się to stało, dotacya, którą mi łaskawie ofiarowujecie, zupełnie straciłaby dla mnie wartość.
Rotmistrz przez cały czas mojej z ojcem rozmowy nie wtrącił do niej ani słowa i dopiero teraz rzekł, usiłując mię przekonać:
— Czyżby pan się obawiał? Przyznam się, że uważam pana za człowieka o nieustraszonej odwadze...
— Nie jestem tchórzem, panie rotmistrzu, i dowiodłem tego już niejednokrotnie, a i w przyszłości, być może, będę miał jeszcze ku temu sposobność. Ale inna rzecz narażać życie za samego siebie, za swoich lub za ojczyznę, a co innego rzucać je na szalę w sprawie zupełnie sobie obcej i... za pieniądze! To wielka różnica! Co się tyczy ryzyka, to mógłbym śmiało przyjąć na siebie rolę Latorre’a i czekać spokojnie końca sprawy, bo nie mam najmniejszej obawy przed waszymi przeciwnikami, tak samo, jak nie trwoży mię wasze stronnictwo. I gdybym wskutek zbiegu okoliczności miał się spotkać oko w oko z niebezpieczeństwem, to ufny w siebie, w swój spryt i odwagę, nie sądzę, abym nie potrafił wyjść zeń obronną ręką. Otóż wcale nie względy na możliwą szkodę osobistą powstrzymują mię od przyjęcia waszej oferty...
— Jakiż inny miałby pan powód?
— Jedynie ten, że cała sprawa nie podoba mi się. Brzydzę się fałszem i kłamstwem, a właśnie, gdybym spełnił wasze życzenia, sprzeniewierzyłbym się tej zasadzie.
— Przecie tu idzie o najsłuszniejszą sprawę!
— To samo powiedziałby mi każdy z członków przeciwnego stronnictwa.
— Widzę, że pana trudno przekonać...
— I nic dziwnego, bo najwyraźniej nie chcę dać się przekonać — odrzekłem, wstając.