Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/136

Ta strona została skorygowana.
—   124   —

czory zapadają wcześniej. W domu zapalono rzęsiste światła i wkrótce miała się rozpocząć „tertulia“.
Ojciec i syn pośpieszyli do pokoju przyjęć, a ja, nie chcąc być jednym z pierwszych gości, poszedłem do poblizkiego sklepu i, kupiwszy bochenek razowego chleba, zaniosłem go swemu koniowi do stajni. Obecny tamże parobek był ogromnie zdziwiony memi odwiedzinami w stajni; niemniej zdziwiony był gniadosz, który zapewne poraz pierwszy w życiu doznał podobnego obchodzenia się z sobą. Z początku nie chciał jeść; lecz, gdy mu prawie przemocą wepchnąłem jeden kęs do pyska, zasmakował i po zjedzeniu z apetytem całego bochenka zarżał wesoło, pozwalając się, pomimo dzikiego swego temperamentu, głaskać. Dało mi to nadzieję, że szlachetne zwierzę przyzwyczai się do mnie bardzo szybko.
Ze stajni udałem się do przeznaczonego dla mnie pokoju, którego okna wychodziły na podwórze. A były to okna prawdziwe, bo miały szklane szyby, co dla podróżnika w tych stronach jest rzeczą niezwykłą, zarówno, jak i dach nad głową. Znalazłem też w pokoju wygodnie usłane łóżko, stół, kilka krzeseł, umywalnię, dzbanek z wodą i ręcznik. Zamiast sofy, rozwieszony był hamak na dwu hakach, wbitych w ścianę. Na stole stało pudełko z papierosami, co świadczyło o niezwykłej dla mnie troskliwości ze strony gospodarza domu. Nie dotknąłem ani jednego, bo dobry palacz, jeżeli nie jest Amerykaninem, nie chce słyszeć o papierosach; pali on zazwyczaj tytuń, nie zaś.... papier.
Z zadowoleniem zauważyłem u drzwi zasuwkę. Oczywiście, nie podejrzewałem mieszkańców tego domu o jakiekolwiek nieprzyjazne względem mnie zamiary, — jednak musiałem mieć w pamięci pseudo-komisarza policyjnego, który najprawdopodobniej zagościł również do tego miasteczka. Będąc niegdyś subjektem u Rixiów, musiał niezawodnie znać rozkład domu, i teraz mogła mu przyjść ochota złożenia mi wizyty.