czego nawet na myśl mi nie przyszło rozejrzeć się szczegółowo wśród pokoju dla pewności, czy się kto w nim nie zaczaił, co zwykłem był czynić zawsze, znalazłszy się w nieznanem mi miejscu.
Co prawda — w ciągu ustawicznych wędrówek po świecie i przygód zmysły moje tak się wysubtelniły, że nawet w głębokim śnie nie całkiem ustawały w swej czynności, — więc i teraz, aczkolwiek znużony byłem bardzo, czuwała we mnie jakaś siła samozachowawcza. Śniło mi się mianowicie, że śpię w olbrzymim dzikim lesie i że mię zdradziecko otoczyli żądni krwi Indyanie, a jeden z nich pochylił się nademną, chcąc zadać mi śmiertelny cios... Zerwałem się na równe nogi i... chwała Bogu!... stwierdziłem, że nie jestem w lesie, lecz w pokoju. Księżyc rzucał jeszcze na ukos przez okna swe jasne promienie, ale w stronie drzwi panował już mrok. Spojrzałem w tę stronę i... wydało mi się nagle, że widzę tam jakąś postać...
— Kto tu? — krzyknąłem.
Nie było odpowiedzi. Natomiast posłyszałem lekki szelest i następnie coś, jakby skrzypnięcie drzwi... Skoczyłem w ich kierunku w mgnieniu oka, — nie znalazłem jednak nikogo, drzwi zaś były zamknięte. A zatem była to wprost senna zmora, przywidzenie... Uspokoiłem się i zasnąłem już spokojnie do rana.
Przebudziwszy się, umyłem się i ubrałem, poczem skierowałem się do wyjścia. Lecz... o dziwo!... Zasuwa u drzwi była odsunięta! Pamiętałem doskonale, że zasunąłem ją w nocy całkiem dokładnie; również przypomniałem sobie, że była zasunięta i wówczas, gdym się zerwał ze snu pod wpływem męczącej mię zmory. Cóż więc u licha stać się tu mogło?
Obszukałem cały pokój i nie natrafiłem na żaden ślad czyjejkolwiek tu bytności. Z rzeczy moich nie brakowało nic. Jedynie tylko zwrócił uwagę moją kawałek czerwonej nici, złożonej we czworo, jakby ktoś szył igłą o dość obszernem uszku i resztę odciął. Czyżby ta nić leżała tu jeszcze przed mojem przyby-
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/140
Ta strona została skorygowana.
— 128 —