Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/142

Ta strona została skorygowana.
—   130   —

torre’m mogłoby pana narazić na nieobliczalne następstwa, radzę więc panu we własnym jego interesie nie nawijać się ludziom na oczy i nigdzie po drodze nie zatrzymywać się dłużej.
Uwaga ta była wypowiedziana w takim tonie, jakby się mnie chciał pozbyć zaraz.
— Z życzliwej rady pańskiej — rzekłem — skorzystam z wdzięcznością, i to w tej chwili. Wyjeżdżam natychmiast i żegnam panów.
Wstałem i zawróciłem w kierunku drzwi.
— Przepraszam, sennor — rzekł Rixio, powstrzymując mię, — pan mię nie zrozumiał... Dom mój jest do pańskiej dyspozycyi, jak długo panu się spodoba... a zresztą było postanowione, że syn mój pojedzie z panem...
— Proszę go więc, by się pośpieszył, gdyż w przeciągu pół-godziny będę już poza obrębem San José.
— Ależ ja nie jestem w możności zebrać się tak prędko — tłómaczył oficer — i gotów będę najwcześniej popołudniu.
Wyjaśniłem, że niepodobna mi zatrzymywać się tak długo, i udałem się do stajni, by osiodłać swego konia, a będąc już gotowym do drogi, poszedłem pożegnać się ostatecznie z gospodarzami.
W przeciwieństwie do wczorajszego przyjęcia byli dla mnie oziębli.
Rozdawszy służbie napiwki, które, nawiasem mówiąc, wyniosły więcej, niż całe moje utrzymanie w tym domu, wsiadłem na konia i pojechałem w kierunku poczty.
Yerbaterowie oczekiwali mię tam niecierpliwie, a Monteso zaczął odrazu:
— Miał pan słuszność. Komisarz policyi nie wrócił do Montevideo, lecz przybył tutaj. Widziałem go wczoraj wieczorem, gdy się kręcił po miasteczku. Bardzo być może, iż coś knuje przeciwko nam.
— Musimy się strzec. Jak daleko pojedziemy dzisiaj?