Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/144

Ta strona została skorygowana.
—   132   —

Sądząc z opisu gospodarza, przekonałem się, że jeźdźcem tym był z wszelką pewnością Mateo.
Wyruszywszy stąd, w godzinę drogi poza stacyą natknęliśmy się na pasmo górskie, zwane Cuchilla Grandę. Pomimo swej nazwy, nie były to w dosłownem znaczeniu tego wyrazu góry. Na niewielkiem wzniesieniu sterczące złomy skalne przypominały raczej ruiny jakiegoś zamczyska, i to właśnie nosiło nazwę... gór.
Za owemi wzniesieniami rozciągała się znowu podobna do poprzedniej równina, urozmaicona jednak tu i ówdzie kępami ostów wysokości człowieka. Osty te są prawdziwą plagą dla mieszkańców, gdyż, bardzo szybko pleniąc się, zachwaszczają ogromnie pastwiska, a z wykarczowaniem ich połączone są wielkie koszty. Kępy owe stanowią doskonałą kryjówkę dla rozmaitych dzikich zwierząt. Słyszałem, że kryją się tu nawet jelenie i strusie, ale sam nie spostrzegłem ani jednego z tych zwierząt.
Jechaliśmy aż do wieczora, a ku końcowi dnia konie yerbaterów były tak pomęczone, że biegły już tylko pod wpływem batów i ostróg. Mój gniadosz jednak trzymał się znakomicie.
Zanim zmierzch zapadł, dotarliśmy nad Rio Perdido, nad którą znajdowała się stacya tej samej nazwy. Ściany budynku sporządzone były z twardo ubitej ziemi, a dach pokryty trzciną.
W całem tem zabudowaniu było w tej chwili tylko troje ludzi: stara służąca i dwóch peonów. Gospodarz pojechał był do Mercedes i miał wrócić na drugi dzień rano.
Chociaż stacya ta znajdowała się na odludziu, znaleźliśmy tu bardzo wygodny nocleg i dobry a tani posiłek.
Obaj parobcy byli jak niemi, i nie można było od nich wydobyć ani słowa. Widocznie przywykli już do milczenia wśród tego pustkowia. Mniej skąpa w mowie była natomiast dziewka, od której chciałem się dowiedzieć, czy był tu popołudniu jaki jeździec. Parobcy, usłyszawszy moje pytanie, wynieśli się natych-