miast z izby, unikając widocznie dawania jakichkolwiek o tem objaśnień. A i dziewka odpowiadała nam tylko krótkiemi słowami: tak lub nie — i z twarzy jej wyczytałem, że coś przede mną ukrywa.
— O, piękna sennorito! — zagadnąłem, — nie przypuszczałem, że będziesz tak nieuprzejma względem caballera, który zwraca się do ciebie z całem zaufaniem. Nie licuje to wcale z twoją ładną twarzyczką.
Dziewka była stara i brzydka. Nazwa jednak sennority i inne piękne słówka, których jej nie szczędziłem, rozbroiły ją widocznie, gdyż uśmiechnęła się, mówiąc:
— Zapewne, wygląda pan, jak wytworny caballero, ale ostrzeżono mię przed panem...
— Kto?
— Właśnie ów jeździec, o którego pan zapytuje.
— Cóż ci powiedział, urocza panienko?
— Ech, nie mogę... stanowczo nie mogę tego powtórzyć.
— Bardzo mi przykro, że panienka ma więcej zaufania do pospolitego gałgana, niż do porządnego, prawego człowieka...
— Ależ... panie!... — wykrztusiła ze śmiechem, — ów człowiek powiedział właśnie, że on jest uczciwym caballerem, a pan...
— To kłamstwo, moja panienko.
— Opowiadał nam, że jest komisarzem policyi w Montevideo.
— Dokądże on jedzie i poco?
— Do Mercedes, ażeby tam aresztować pana, skoro tylko przybędziecie na miejsce.
— Powiedział może, za co?
— Owszem. Mówił, że pan jest kierownikiem jakiegoś spisku, który może narazić kraj na wielkie nieszczęścia.
— I panienka mu uwierzyła? Czy jednak i teraz, widząc mię, wierzysz w to, miła sennorito?
— Nie, panie! Pan nie wygląda na żądnego krwi człowieka.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/145
Ta strona została skorygowana.
— 133 —