Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/146

Ta strona została skorygowana.
—   134   —

— Słuszna uwaga. Nie należę do żadnego spisku, nie urodziłem się nawet w tym kraju i jestem tu zaledwie dwa dni. Cóż więc obchodzić mię mogą miejscowe sprawy? Nie krwi jestem żądny, piękna dziewczyno, lecz wypoczynku, bo cały dzień jechałem bez przerwy. Czy znajdzie się więc tu dla mnie łóżko? — Niby łóżko jest, ale on mi nie pozwolił przyjąć pana i muszę go słuchać, bo to przecie rozkaz urzędowy.
— Ech, tak źle znowu nie będzie. Znajdzie się dla nas kąt, no i wieczerza. Jesteśmy głodni.
— Ha, cóż mam robić! — zaśmiała się. — Pan taki uprzejmy, traktuje mię pan po ludzku, i widać, że mam do czynienia z człowiekiem szlachetnym i godnym. Czyż więc mogłabym dopuścić, aby pan spał pod gołem niebem i o głodzie...
— Może ów pan umyślnie tak chciał urządzić, żebyśmy spali na dworze?
— Tak, tak! mówił też o tem do nas.
— To bezczelny łgarz, sennorito. Nie jest on wcale urzędnikiem policyjnym, ale najpospolitszym złodziejem, którego my właśnie mamy zamiar uwięzić. Czyżby panienka chciała być orędowniczką podobnego nicponia i wagabundy?
— Ależ nigdy! i jeżeli to wszystko prawda, co pan mówi, to niech się on u nas nie pokazuje więcej, bo byłoby z nim bardzo źle. My wcale z takimi ludźmi nie żartujemy... A teraz przepraszam, że odejdę; muszę przygotować wam wieczerzę. Mam też nadzieję, że nie będziecie narzekali na niewygody u nas pod żadnym względem.
Mateo życzył więc sobie, abyśmy spali na dworze, i miał zapewne w tem jakiś cel...
Wieczór był prześliczny i bezwietrzna pogoda, yerbaterowie więc oświadczyli mi, że w tak piękny czas nie będą spali w izbie, a moje przestrogi nie odniosły żadnego skutku. Po obfitej a dobrej wieczerzy poobwijali się w koce i pokładli na słomie pod bro-