Usiadłszy w owym właśnie cieniu na ziemi, rozglądałem się po okolicy, gdy nagle zdało mi się, jakoby jakaś postać przesunęła się przede mną i znikła poza domem. Zerwałem się i pobiegłem szybko w tym kierunku, lecz nie znalazłem tam nikogo. Stanąwszy tedy na przeciwnym rogu domu, począłem rozglądać się wokół. Niedaleko, może jakie sto kroków ode mnie, znajdowała się obszerna kępa ostów. W ciągu chwili, gdy przebiegłem długość domu, nie mógł nikt oczywiście przebyć tej jasno oświetlonej przestrzeni, — chyba więc ukrył się po drugiej stronie domu. Zawróciłem tam i obiegłem naokoło — daremnie; ani śladu jakiejkolwiek żywej istoty.
Wróciłem do yerbaterów, którzy spali w najlepsze, a rzeczy ich leżały obok nienaruszone. A przecie, gdyby tu był złodziej, zabrałby przedewszystkiem ich strzelby.
Co było robić? zbudzić Montesa z tak smacznego snu? — szkoda. Zresztą tajemnicza owa postać mogła być przywidzeniem.
Poszedłem do swego pokoju i już miałem się rozebrać, aby się położyć do łóżka, gdy wtem błysnęła mi w głowie pewna myśl. Przecie wartoby wejść po schodkach na strych otwarty i tam przeczekać jakąś chwilę. A nużby...
Zabrałem lornetkę i, wszedłszy pocichu na strych, rozejrzałem się wokoło, jednak znowuż bez jakiegokolwiek rezultatu. Nie zniechęcony tem, z wróciłem jeszcze lornetkę w dal, kierując nią po okolicy, i pomimo, że szkła przy niedostatecznem świetle księżyca nie mogły mi oddać należytej usługi, spostrzegłem na skraju najbliższej kępy jakiś poruszający się przedmiot. Był to koń. A więc — pomyślałem, — jeżeli jest koń, i to osiodłany, musi tam być i obcy jakiś jeździec, bo konie, należące do tego domu, spędzano na noc do corealu, a szkapy yerbaterów pasły się po drugiej stronie domu.
Bezzwłocznie pobiegłem w kierunku kępy i znalazłem istotnie szkapę... Matea.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/148
Ta strona została skorygowana.
— 136 —