Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/149

Ta strona została skorygowana.
—   137   —

Aby utrudnić drabowi ucieczkę, wsiadłem na konia i odjechałem spory kawał po linii łukowej aż nad rzekę, a zsiadłszy tam, uwiązałem go do krzaka.
Z powrotem ku domowi skradałem się z wielką ostrożnością, gdyż byłem pewny, że drab kręci się gdzieś w pobliżu.
I okazało się, że przypuszczenia moje były zupełnie trafne. Podchodząc do brogu, spostrzegłem zdala, że ktoś klęczy nad śpiącym Montesem. Podsunąłem się bliżej, ale w tej chwili ów „ktoś“ wstał i począł oddalać się szybko od brogu. Puściłem się więc za nim, wołając:
— Złodziej! łapajcie złodzieja!
Drab w potężnych susach uciekał w kierunku kępy i byłby niezawodnie umknął, gdyby znalazł swego konia na miejscu. Podczas, gdy się za nim rozglądał, dopędziłem go i chwyciłem za kołnierz. Ale drab dobył błyskawicznym ruchem noża i zamierzył się na mnie. Na szczęście przewidziałem to i równie błyskawicznie wymierzyłem mu potężny cios kułakiem w głowę, tak, że się rozciągnął jak długi na ziemi.
W tej właśnie chwili nadbiegli też yerbaterowie, wrzeszcząc wszyscy razem i dopytując, gdzie złodziej.
— Leży tutaj — rzekłem. — Przed chwilą zastałem go przy was przy robocie... Przeszukiwał zapewne kieszenie Montesa...
— Moje kieszenie? — wrzasnął yerbatero. — Poczekaj, ptaszku! ja cię nauczę! Ale przedewszystkiem muszę cię zobaczyć... — A pochyliwszy się nad nim, dodał: — Toż to „komisarz policyi z Montevideo“! A, łotr bezczelny!...
— Tak jest; on we własnej swojej „urzędowej“ osobie. Odbierzcie mu pistolet i zaprowadźcie do izby!
Wskutek wszczętego przez nas hałasu pobudzili się również mieszkańcy domu i, bardzo zdziwieni, dopytywali, co się tu stało. Samozwańczy „komisarz“ milczał, jak mumia, i tylko uśmiechał się złośliwie,