Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/150

Ta strona została skorygowana.
—   138   —

jakby urągając nam nawet w chwili opowiadania mego, jak to uprowadziłem jego konia.
— A więc mamy już złodzieja — rzekł Monteso, — no, a on będzie miał sto cięgów lassem... Skąd ci jednak przyszło do głowy, łotrze bezczelny, okradać biednego yerbatera?
— Milcz! Nie jestem złodziejem! — odciął się Mateo.
— No, no! nie tak ostro! — zgromiłem go. — Poznałem się na tobie odrazu. Jesteś pospolitym zbrodniarzem, a przywłaszczasz sobie bezczelnie tytuł urzędnika policyi. Czego właściwie od nas chcesz? poco nas prześladujesz, sennor... comisario? czego szukałeś koło tych ludzi podczas ich snu? Oczywiście obmacywałeś ich nie w innym celu, jak tylko, by ich okraść!
— Proszę mi dowieść złodziejstwa!
— Bardzo łatwo. Przeliczcie panowie swoje pieniądze, czy ich niebrak — zwróciłem się do yerbaterów.
— Owszem, niech liczą, i jeżeli się okaże, że ukradłem cośkolwiek wartości choćby jednego grosza, pozwalam, abyście mię powiesili.
Yerbaterowie przeszukali swoje kieszenie, stwierdzając, że mają wszystko; również nic z rzeczy ich pod brogiem nie brakowało.
— No, co? jestem złodziejem? — tryumfował Mateo.
— W każdym razie schwytałem pana na gorącym uczynku i oczywiście przeszkodziłem w wykonaniu pięknego pańskiego zamiaru — odrzekłem.
— Fi! Co yerbaterowi można ukraść? Głupi byłby złodziej, któryby się puszczał na takie afery.
— Czegóż więc u licha szukałeś pan koło nich?
— He, he — zaśmiał się drwiąco. — Jesteś pan tak mądry, a nie możesz tego odgadnąć. No, proszę! proszę teraz dowieść tej wielkiej swojej mądrości!
— Tylko ostrożnie z gębą! — zgromiłem go. — Jeżeli usłyszę choć jedno jeszcze słowo, uwłaczające mi, dam panu takiego byka w nos, że się nakryjesz