Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/152

Ta strona została skorygowana.
—   140   —

kto pan jesteś i co w kraju robisz. Odpędziliście mię od siebie, musiałem więc potajemnie dążyć za wami, a spostrzegłszy śpiących, zbliżyłem się do nich pocichu, by sprawdzić, czy to są pańscy towarzysze. Jeżeli za to chcesz mię pan oskarżyć, nie oponuję. Domagam się tylko zwrotu mego konia, bo czas mi w drogę.
— A jedź pan sobie na cztery wiatry — rzekłem, puszczając go. — Zwracam jednak pańską uwagę, że drugi raz nie wymkniesz się nam z rąk tak tanim kosztem.
— Ja zaś, gdy dostanę pana w swoje ręce, to nie wymknie mi się pan wogóle nigdy!
— Marsz za drzwi! — krzyknąłem. — Konia swego znajdziesz nad rzeką.
Urwisz chwycił ze stołu swoje rzeczy i wybiegł z izby, a w kilka minut później odjechał.
— Czyżby naprawdę był urzędnikiem? — zauważył Monteso kłopotliwie. — Wystąpił z taką pewnością siebie...
— To nie pewność siebie, lecz bezczelność.
— I dlaczegóż go pan puścił?
— Bo innego wyjścia nie było.
— Jakto? Jeżeli pan istotnie jest przekonany, że przywłaszcza on sobie bezprawnie tytuł urzędnika, to bez wątpienia jest pospolitym wagabundą i niezawodnie zamierzał nas okraść. Szkoda, żeśmy go puścili bez cięgów, by go raz na zawsze od siebie odstraszyć.
— Nicby to nie pomogło. Zresztą o kradzieży niema mowy, bo w chwili, gdy go spostrzegłem, oddalał się od was.
— Czegóż więc chciał od nas?
— Ba! gdybym ja to wiedział! Drab szukał czegoś właśnie koło pana, i proszę raz jeszcze przekonać się, czy nie brakuje panu czego. Może strzelba zepsuta...
— Nie, sennor; wszystkie moje rzeczy są w porządku.
— Poczekajcie, pomyślę nad tem, a może uda mi się rozwiązać tę ciekawą zagadkę.