niewiastom, w jaki sposób mię poznał i cośmy razem przeszli przez tak krótki czas, nagle pojawił się u wejścia do altany peon i oznajmił przybycie jakiegoś obcego pana w uniformie porucznika kawaleryi, który pragnąłby rozmówić się z sennorą, skoro pana w domu niema. Gospodyni domu kazała poprosić nieznajomego do altany.
W parę minut zjawił się ów gość, i dowiedzieliśmy się, że przybywa tu w zamiarze kupienia pewnej liczby koni, a załatwiłby ten interes natychmiast, gdyż ma przy sobie gotówkę do zapłacenia za nie, żałuje jednak, że z powodu nieobecności gospodarza musi odjechać z niczem.
— Mój mąż z wszelką pewnością powróci jutro rano — oświadczyła sennora, — i jeżeli pan może do tego czasu pozostać, będzie nam bardzo miło ugościć pana.
— Hm! — namyślał się oficer. — Mam, co prawda, urlop, ale nie chciałbym tracić całego jutrzejszego ranka.
— Może pan zechce skorzystać z mojej usługi? — wtrącił Monteso. — Jestem bratem sennora Montesa i jego wspólnikiem, mogę więc okazać panu stadninę i nawet zawrzeć z nim umowę.
— Skoro pan tak łaskaw, to przybędę tu jutro rano.
— Cóż znowu?... Przecie pan może u nas zanocować...
— Serdecznie dziękuję, sennor, ale nie mogę narażać państwa na niepotrzebny kłopot. Zresztą niech to będzie dla mnie karą za to, że tak późno tu przybyłem.
— A jeżeli my pana nie puścimy?... Chyba, że pan nie ma zaufania do naszego domu... W takim razie...
— Nie, sennor; proszę mię nie posądzać o coś podobnego. Mam ze sobą pięciu kawalerzystów, którzy są mi potrzebni do transportowania w razie zakupna koni; nie śmiałbym przeto z tyloma ludźmi...
— Drobiazg! W estancyi jest więcej miejsca, niż
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/159
Ta strona została skorygowana.
— 147 —