potrzeba dla pięciu ludzi, i proszę mi pozwolić, że się zajmę ich pomieszczeniem.
To rzekłszy, Monteso wyszedł, a porucznik rad-nie-rad usiadł przy stole. Przyglądając mu się z pod oka czas jakiś, zauważyłem, że sili się na uprzejmość. I przyznam szczerze — nie podobał mi się od pierwszego wejrzenia, — z jakiego jednak powodu, nie umiałem tego sobie wytłómaczyć. Liczył lat co najmniej czterdzieści, wobec czego dziwnem mi się wydało, że w tym wieku jest zaledwie porucznikiem. Twarz miał pokrytą gęstym zarostem, brwi krzaczaste, łączące się z sobą u nasady nosowej, a z oczu przekradał mu się na dzikich instynktach oparty temperament, pomimo, że człowiek ten starał się okazać salonowcem. I w ubiorze znać było pewną dziwaczność i prostactwo: materyał pospolity, krój zupełnie niewybredny, szczegóły w zaniedbaniu. Krótko mówiąc, człowiek ten wywarł zarówno na mnie, jak i na innych, wrażenie wcale niekorzystne.
Po jego przybyciu zapanowało przy stole kłopotliwe milczenie, i obecni starali się bezskutecznie o odzyskanie swobody oraz dobrego humoru.
Obcy zwracał się z różnemi zapytaniami przedewszystkiem do mnie, i znać było, że zainteresował się mną szczególnie. Pytania te jednak były czasem tak naiwne i głupie, że naprawdę nie wiedziałem, jak sobie postąpić, by go osłonić przed kompromitacyą. Gdy zaś, przechodząc z tematu na temat, przemówiłem w jakiejś kwestyi poważniejszej, spojrzał na mnie wzrokiem tak świdrującym, jakby mię chciał nim zasztyletować.
Nic dziwnego, że obecność tego „oficera kawaleryi“, pod względem umysłowym równego pierwszemu-lepszemu parobkowi, popsuła nam nastrój serdeczny i zabawę na cały wieczór. Zrozumiał to wkrótce i on sam, gdyż niebawem wstał z miejsca i bez ceremonii oświadczył:
— A teraz przepraszam, że opuszczę towarzystwo, bo jestem bardzo zmęczony i chce mi się spać.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/160
Ta strona została skorygowana.
— 148 —