Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/167

Ta strona została skorygowana.
—   155   —

już na oślep wśród bandy, która usiłowała oddalić się od miejsc, gdzie znajdowali się w większej liczbie gauchowie. Ci zaś, nie wiedząc, co to wszystko ma znaczyć, patrzyli na nas z pośród stad, jak na jakie dziwo.
Galopowaliśmy przeszło pół godziny, a gdy konie nadobre się pomęczyły, zwolniono trochę, jadąc dalej kłusem. Nie tracąc przytomności, rozglądałem się z ukosa uważnie wśród całej otaczającej mię sfory, by wyciągnąć z tego potrzebne wnioski.
Umundurowani byli niejednolicie. Kurtki, bluzy i spodnie zwracały na siebie uwagę krzyczącymi kolorami. Co do uzbrojenia, tylko niektórzy mieli przy sobie broń palną; reszta posiadała tylko lance, — lasso zaś i bola miał każdy z nich. Dowódca różnił się od innych tem chyba tylko, że ubrany był najbardziej pstrokato.
Gdybym był nawet nie miał najmniejszego pojęcia o stosunkach tego kraju, domyśliłbym się odrazu, że mam do czynienia nie z oddziałem regularnego wojska, lecz z bandą opryszków.
Monteso, wysunąwszy się nareszcie po długich usiłowaniach na równą ze mną linię biegu, zapytał, wzburzony mocno:
— Cóż pan na ten gwałt?
— Nic! — odrzekłem krótko.
— Wszystkich sił dołożę, by ukarać napastników jak najsurowiej.
— Zdaje mi się, że to będzie niemożliwe.
— Co to niemożliwe? Skoro tylko staniemy, nauczymy łotrów respektu!
Z tych gróźb i przekleństw Montesa opryszkowie drwili sobie tylko, pozwalając nam mówić ze sobą, ile zechemy. Zacny yerbatero był zdania, że należy bronić się do upadłego; ja zaś byłem temu przeciwny. Wszak do tej chwili — mówiłem mu — jeszcze nic nam nie wiadomo, czego chcą od nas ci ludzie. Nie popełniliśmy nic takiego, coby mogło pociągnąć za sobą jakieś