cego naprzeciw nam jeźdźca, który okazał się znanym tak mnie, jak i yerbaterowi.
— Widzi pan tego draba? — zapytał Monteso. — I tu go licho przyniosło!
— „Komisarz policyi“. Domyślałem się, że cała ta awantura jest jego sprawką.
— Gdybym miał karabin, uśmierciłbym łotra bez namysłu!
— Niema o czem mówić! — rzekłem. — Musimy być teraz cicho.
Wagabunda z wielką uniżonością pokłonił się dowódcy, tytułując go majorem, i spojrzał na nas wyniośle. Można sobie wyobrazić tryumfującą minę jego, gdy nas zobaczył. Oczywiście zawrócił konia i pojechał wraz z oddziałem.
Przybywszy nad rzekę, stanęliśmy i pozsiadaliśmy z koni.
Grunt był tu bagnisty i dlatego zapewne nie nadający się dla trzód i bydła. W miejscu jednak, gdzie oddział rozłożył się obozem, było niewielkie wzniesienie, powstałe z piasków, naniesionych przez wodę. W obawie, abyśmy nie umknęli, umieszczono nas w środku obozowiska, tak, że z trzech stron byliśmy otoczeni przez żołnierzy, a z czwartej naturalną przeszkodę do ucieczki stanowiła rzeka. Nie była ona wprawdzie zbyt szeroką, ale, sądząc ze wzniesienia brzegów oraz prądu wody, musiała być dość głęboką.
Ponieważ oddział rozłożył się obozem w miejscu najmniej się ku temu nadającem, gdyż pełnem wyziewów błotnych, jako też dokuczliwych szczególniej dla koni owadów, potwierdzało to poprzedni mój wniosek, że oddział ów jest faktycznie bandą opryszków, nie zaś regularnem wojskiem, które przecież nie miałoby powodu kryć się w mysie nory i wybrałoby sobie odpowiedniejsze miejsce na obóz. Przypuszczałem też, że sławetna kawalerya nie mogła pozostawać tu zbyt długo i że losy nasze rozstrzygną się zapewnie w tem miejscu.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/169
Ta strona została skorygowana.
— 157 —