jednak pytanie, czy pierwszy-lepszy pułkownik może na własną rękę nabywać broń dla swego pułku... Chyba, że byłby to tak zwany libertador, czyli „oswobodziciel“, jakich nad La Plata nie brak. Są to przywódcy band łupieskich, które mieszkańcom południowej Ameryki dały się już nieraz we znaki.
Sprawa, jak z tego wynika, zainteresowała mnie bardzo żywo. Ledwie bowiem oto wstąpiłem nogą na terytoryum obcego mi kraju, a już miałem sposobność wniknięcia w najtajniejsze miejscowe stosunki.
Ogarnęła mię też na razie ochota do dalszego odgrywania roli osoby, za jaką mię wziął w swej nieświadomości sennor Andaro, ale się rozmyśliłem. Jeszcze bowiem przed podróżą starałem się wywiedzieć cośkolwiek o stosunkach tutejszych i wyrobiłem sobie przekonanie, że najlepiej dla mnie będzie, gdy pozostanę zawsze tym, kim jestem, bez podszywania się pod obce nazwiska, jak to nieraz w innych krajach praktykować byłem zmuszony.
Więc też w odpowiedzi na propozycyę sennora Andaro odrzekłem:
— Niestety, nie mogę podpisać panu podobnego poświadczenia, gdyż nie miałbym co robić z karabinami, nie mając najmniejszej potrzeby użycia ich w jakimkolwiek celu.
— Jakto? — zapytał zdziwiony, — przecie wasza wielmożność może w ciągu tygodnia zgromadzić około siebie tysiące ludzi!
— Po co?
Cofnął się krok w tył, a przymrużywszy jedno oko, uśmiechnął się chytrze, jakby chciał przez to wyrazić, że poznał się na moim wykręcie.
— Czyżbym miał sam przypomnieć to waszej wielmożności? Dowiedziałem się, że przybywa pan do Montevideo, a że mam honor już go tu oglądać, więc... i celu domyślać się już nie trzeba, bo jest znany.
— Mylisz się pan, zapewne biorąc mię za inną osobę.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 7 —