odebrania nam broni. Monteso zaprotestował, lecz, rozumie się, na nic się to nie zdało. Ja oddałem noże dobrowolnie, a major wetknął je zaraz za pas, jakby swoją własność, i ciągnął dalej:
— Postawię wam teraz pewne pytania i mam nadzieję, że będziecie odpowiadali bez wykrętów. Obaj stoicie nad grobem, i sądzę, że posiadacie przynajmniej tyle rozumu, iż w ostatniej swej godzinie nie zechcecie się narażać na to, abym użył ostrych środków przymusu dla wydobycia z was zeznań. Przedewszystkiem zabierze głos świadek.
Tu zwrócił się do „komisarza“:
— O co pan ich oskarża, panie Carrera?
— O usiłowane morderstwo, ciężkie uszkodzenie ciała i spisek rewolucyjny.
— Czy ma pan na to dowody?
— Owszem, i to takie, które niczem zbić się nie dadzą.
— Wobec takich oskarżeń sprawę rozpatrzymy szczegółowo. Przedewszystkiem co do usiłowanego morderstwa: gdzie i kiedy się ono stało?
— W Montevideo przed trzema dniami.
— Kogo miano zamordować?
— Mego kuzyna. Ten cudzoziemiec napadł na niego w nocy na ulicy koło domu organisty z katedry.
— I nie zabił go?
— Nie, bo napadnięty zdołał uratować się ucieczką. Ale niebawem obaj oskarżeni udali się za nim aż do jego mieszkania, napadli na niego, związali i tak zbili, że omal ducha nie wyzionął.
— Czy są na to świadkowie?
— Są. Mogę wymienić ich nazwiska; mieszkają w Montevideo.
— To niepotrzebne. Nie mamy tyle czasu, aby ich stamtąd sprowadzać aż tutaj. Zresztą wystarczą same dowody i bez tych świadków, jak również zeznania pańskie, panie Carrera, którym wierzę w zupełności.
Rzekłszy to, major zwrócił się do mnie:
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/172
Ta strona została skorygowana.
— 160 —