— Co macie na swoją obronę?
Nie oburzył mię bezczelny sposób traktowania sprawy, gdyż z góry wiedziałem, że skoro w niej macza swą rękę rzekomy „komisarz“, to wszystko od początku do końca oparte będzie na kłamstwie i podłości. Zeznania więc tego świadka i zarazem oskarżyciela nie wyprowadziły z równowagi ani mnie, ani Montesa, w którego żyłach płynęła krew południa. Na zapytanie majora yerbatero podszedł do niego bliżej i rzekł:
— Co mamy na swoją obronę? Na kłamstwo i fałsz mogę wam odpowiedzieć tylko prawdą. To nie mój przyjaciel napadł na owego draba, o którym mowa, lecz przeciwnie: przyjaciel mój był przez niego napadnięty.
— Ma pan na to dowody?
— Możemy obaj stwierdzić to przysięgą.
— O, nie miałaby ona żadnej wartości, gdyż nie jesteście tu świadkami, lecz oskarżonymi.
— Może więc przysiąc organista, który był świadkiem zajścia.
— Czy jest on tutaj?
— Przecie sam pan wie doskonale, że niema go wśród nas.
— To też, ponieważ go tutaj niema, nie może on świadczyć w waszej sprawie.
— Żądam, aby go powołano.
— Nie mamy na to czasu. A zresztą i bez niego jesteśmy dostatecznie przekonani o waszej winie.
— Wobec stawiania w ten sposób sprawy wątpię, abyście wogóle byli zdolni do rozsądnego myślenia!
— Uwagi te racz pan zachować przy sobie, gdyż w razie powtórzenia się ich ja, jako przewodniczący sądu wojennego, zmuszę pana do należytego zachowania się względem tegoż sądu.
Surowa ta przestroga wyprowadziła Montesa do reszty z równowagi. Podniesionym głosem rzekł do przewodniczącego:
— Ja sam wiem, jak się mam tutaj zachowywać!
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/173
Ta strona została skorygowana.
— 161 —