Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/176

Ta strona została skorygowana.
—   164   —

Wnet kilku drabów rzuciło się na yerbatera. Bronił się biedak, ile miał sił, ale wkońcu związano mu za plecami ręce, co go tak oburzyło, że począł wymyślać drabom ostatniemi słowami. Uspokajałem go, lecz bezskutecznie. Domagał się, bym go bronił, a gdy nie posłuchałem, począł wymyślać i mnie. Wkrótce zachowaniem się swojem doprowadził do tego, że związano mu również nogi i ułożono na piasku.
Była chwila, w której miałem ochotę wydobyć rewolwer i napędzić opryszkom trochę strachu. Ale po namyśle dałem spokój, bo to pogorszyłoby jeszcze nasze położenie, i czekałem cierpliwie na sposobność, gdy będę mógł wysunąć się z pośród opryszków, a wówczas — myślałem — dosiądę konia i umknę. Mieli oni wprawdzie karabiny, lance i lassa, ale tej broni wcale się nie lękałem. Natomiast obawę wzbudzała we mnie bola. Osobliwą tę broń uważałem w danym wypadku za najniebezpieczniejszą, bo jakżebym się przeciw niej obronił sam jeden pięćdziesięciu ludziom, gdyby nią poczęli za mną miotać!
Z zimną krwią tedy czekałem, co będzie dalej, na Montesa nie licząc już wcale, gdyż leżał na ziemi, skrępowany, jak baran, którego wkrótce miano zarżnąć. Raczej on mógł liczyć na moją pomoc. Ale w jaki sposób? — aż do tej chwili nie miałem o tem pojęcia.
Tymczasem major zwrócił się do mnie:
— Spodziewam się, że pan nie utrudni mi urzędowania, mając przykład, do czego prowadzi krnąbrne zachowanie się. Niechże się pan podda spokojnie swemu losowi!
— Poddać się nieuniknionemu losowi nie jest żadną sztuką. Ale, jak długo nie uwierzę w to, że jest on istotnie nieunikniony, póty nie myślę poddawać się panom.
— Niechże się pan zastanowi trochę, a przyjdzie ostatecznie do przekonania, że niema dla pana żadnego ratunku!