Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/179

Ta strona została skorygowana.
—   167   —

— Nie. Był nim kiedyś; obecnie prywatyzuje.
— Tak przypuszczałem... A więc nie jest on komisarzem policyi... okłamał nas bezczelnie...
— Nic to naszej sprawie nie szkodzi. Spotkał się z nami, wniósł skargę, i oczywiście nie wolno mu było nic przemilczeć. Teraz zna pan mnie i jego, o co właśnie panu chodziło. Dla zupełnego jednak zadosyćuczynienia żądaniom pańskim wypada stwierdzić teraz identyczność oskarżonych. Z towarzyszem wszakże pańskim nie myślę już wdawać się w rozmowę, gdyż dopuścił się obrazy trybunału sądowego. Pan zaś, jak się przekonałem, należy do ludzi dobrze wychowanych i inteligentnych, więc poproszę go o wyjawienie mi nazwiska swego przyjaciela.
— Sennor Mauricio Monteso, współwłaściciel tej właśnie estancyi, skąd wyście nas przed chwilą uprowadzili.
— Myli się pan. Towarzysz pański nie jest tym, za kogo się podaje.
— Owszem, panie; ja to poświadczam.
— Pańskie świadectwo nie ma tu znaczenia, gdyż jesteś pan sam oskarżony. Przyjaciel pański jest zwykłym yerbaterem, który kręcił się dłuższy czas po Montevideo, jako podżegacz i spiskowiec, a pan dałeś mu się obałamucić. Zostawny to jednak i zajmijmy się raczej pańską osobą. Twierdzisz pan, jakobyś był cudzoziemcem i że w kraju tym znajdujesz się od paru dni zaledwie. Czy możesz pan to udowodnić?
— Mam paszport.
— Proszę mi pokazać.
Właściwie nie powinienem był dawać mu do rąk tak ważnej legitymacyi, bo z góry było do przewidzenia, że mi jej nie odda. Niestety, major miał do swych usług pięćdziesięciu ludzi, wobec czego rad-nierad wydobyłem portfel, a wyjąwszy zeń paszport, oddałem mu go spokojnie.
Major przeczytał dokument, złożył go następnie i schował do kieszeni, poczem zapytał: