Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/181

Ta strona została skorygowana.
—   169   —

— O tem nie może być mowy, gdyż na nikogo nie napadałem i właśnie jestem tym, którego zamordować usiłowano.
„Wysoki sąd“ w zasadzie nie zważał na moje odpowiedzi. Zajmowało go więcej to, że oddałem pieniądze i zegarek. Pan „major“ słuchał też słów moich jakby od niechcenia.
— A zatem obstaje pan przy swoich twierdzeniach?
— Tak jest.
Tu wystąpił rzekomy „komisarz“:
— To kłamstwo! Powtarzam, że ten właśnie człowiek, napadł na mego przyjaciela i wraz z yerbaterami ścigał go aż do jego domu, gdzie go dognali i omal na śmierć nie zabili.
— Słyszy pan? — w trącił major. — Świadek nazywa pańskie twierdzenie kłamstwem.
— Ma prawdopodobnie ku temu swoje powody. Zresztą, gdyby chciał, mógłby mnóstwo podobnych bajek z dobrym skutkiem naopowiadać, gdyż jemu pan wierzysz, a mnie nie.
— Rozumie się, że muszę przedewszystkiem wierzyć jemu.
— A jednak powiedział pan przed chwilą, jakobym nie wyglądał na kłamcę.
— Tak, ale tylko w tej kwestyi, o której była mowa wówczas.
— A jeżeli ja dowiodę, że świadek jest właśnie łotrem, nie zasługującym na wiarę?... naprzykład, że okradł on swoich chlebodawców?
— To nie należy do rzeczy, sennor. On pana oskarża, i to mi wystarcza do wydania wyroku śmierci. Teraz pozostaje jeszcze do rozpatrzenia zbrodnia zdrady stanu i spisek w celu wzniecenia zbrojnej rewolucyi. Co pan pod tym względem ma nam do powiedzenia?
— To, że trudno mi samemu pojąć, w jaki sposób i z jakich pobudek mógłbym się dopuścić podobnej zbrodni.