— Przyznaje się pan do tego? — zapytał major.
— To kłamstwo!
— Na nieszczęście pańskie jesteśmy w stanie udowodnić, że to nie kłamstwo, lecz istotna prawda. Mateo wie, gdzie pan przechowuje te papiery.
— To szczególne, że wie on o mnie więcej, aniżeli ja sam o sobie...
— Niech się pan dobrze zastanowi i przypomni to dokładnie. Mateo podpatrzył Montesa i gotów jest wskazać, w którem miejscu tenże ukrył owe duplikaty.
— Co? jakie duplikaty? czyście powaryowali? — ozwał się Monteso.
— No, no! — mruknął Mateo, — nie obrażaj mię. Masz papiery, zaszyte w kubraku.
— Do licha! jestem sam ciekaw...
— Wobec tego oświadczenia świadka może panowie oficerowie zechcą się przekonać o jego rzeczywistości naocznie.
Wszyscy członkowie „trybunału“ wojennego w liczbie pięciu powstali z miejsc i zbliżyli się do Montesa, a Mateo ściągnął z niego kubrak i wydobył z pod podszewki papiery, które oddał do rąk majora.
— Oto dowód! — rzekł. — Teraz może te draby nie będą już tak bezczelnie wypierali się wszystkiego.
— To chyba dyabelska sztuka! — krzyknął Monteso wzburzony.
— Milcz! Nie pogrążaj się w większe jeszcze nieszczęście! — ofuknął go major. A zwróciwszy się do Matea, dodał: — Czy i cudzoziemiec ma przy sobie takie papiery? — Owszem, ma przy sobie oryginały.
— Czy pan to przyznaje? — zwrócił się oficer do mnie.
— Tak! — odrzekłem bez wahania.
Warto było zobaczyć zabawnie głupią minę Matea, gdy usłyszał „tak“. Był bowiem przekonany, że się wyprę, gdyż wiedział, że o żadnych papierach nie mam najmniejszego pojęcia.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/184
Ta strona została skorygowana.
— 172 —