— Bardzo ładnie, że się pan przyznaje...
— Przepraszam — przerwałem mu, — o przyznaniu się ani myślę. Nie zrozumiał mię pan. Wypierać się można tylko czegoś, czego się istotnie dokonało. Że jednak ja nie poczuwam się do żadnej z zarzucanych mi zbrodni, więc i wypierać się nie mam potrzeby. O papierach nie miałem najmniejszego pojęcia. Mateo sam podłożył je nam podstępnie.
— Nie weźmie mi pan za złe, gdy zauważę — mówił major, — że tak panu, jak i jego towarzyszowi, nie brak fantazyi. Jeżeli jednak sądzicie, że niedorzeczne wasze wymysły przekonają nas, grubo się mylicie. Co do mnie, traktowałem pana z całą uprzejmością i miałem nadzieję, że pan oceni to należycie, wywdzięczając mi się szczerością, jak przystało na honorowego człowieka...
— Dziękuję za to zaufanie, ale, pomimo swej dla pana wdzięczności, nie mam zamiaru dać się powiesić za to jedynie, że pan traktuje mnie, jak szlachcica... Czy nie mógłbym się dowiedzieć treści tych papierów?
— To niemożliwe. Sprawa jest tak ważna, że musi być utrzymana w tajemnicy. Twierdzi pan zatem, że treść owych dokumentów nie jest mu wiadomą?
— Nie mam o niej najmniejszego pojęcia.
— Ale zgadza się pan z tem, że papiery znaleziono u pana?
— Oczywiście.
— To nam wystarcza. Czy ma pan co na swoją obronę?
— Nic. Mógłbym zresztą powiedzieć jeszcze niejedno, ale wiem z góry, że szkoda każdego słowa.
— Dobrze. Teraz udamy się na naradę, by wydać wyrok, który będzie wykonany natychmiast.
Podczas, gdy członkowie trybunału po cichu rozmawiali między sobą, Monteso szepnął do mnie:
— Nie pojmuję pana. Zachowuje się pan, jak tchórz! Rozstrzelają nas...
— Mnie... tak, ale nie pana; tu idzie wyłącznie o moją osobę.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/187
Ta strona została skorygowana.
— 175 —