Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/188

Ta strona została skorygowana.
—   176   —

— Wątpię bardzo.
— A ja jestem najmocniej przekonany, że pana nie stracą... Jednak bez szwanku z tej całej afery pan nie wyjdzie.
— Nieszczęście! Jakże zbłądziłem, nie zwracając uwagi na pańskie przestrogi!...
— Nie czas teraz na wyrzuty... Szkoda, że jesteś pan związany... Może jednak zdołasz się uwolnić; dam panu do tego sposobność...
— W jaki sposób?
— Ucieknę, i cała banda rzuci się za mną w pogoń, a tymczasem możesz pan również czmychnąć.
— To niemożliwe!... i myśleć nawet o tem nie chcę...
— Dla mnie zaś wykonanie tego planu ma tak ważne znaczenie, że nawet obojętne mi jest, co ci ludzie teraz w mej sprawie uradzą.
— Ależ pan nie zdoła nawet dostać się do konia! Przecie odprowadzili pańskiego gniadosza umyślnie tak daleko stąd, by go pan nie mógł dosiąść. A gdyby zresztą i udało się panu dopaść konia, pierwszy rzut bola połamie nogi rumakowi najniezawodniej.
— Ech, ja ucieknę im pieszo.
— To tem pewniej dogonią pana.
— Zobaczymy. Przedewszystkiem nie trać pan nadziei. Ucieknę i skieruję się wprost do estancyi...
— Koni jest dość, i mój brat będzie zapewne już w domu.
— Przybędziemy tu obaj z pomocą dla pana, tylko nie daj pan poznać po sobie, że liczysz na to. Dowiodę panu, że nie jestem tchórzem, i naprawdę o wiele więcej obawiałbym się trzech lub czterech Indyan, niż tych pięćdziesięciu ludzi. Jestem też pewny, że ucieczka uda mi się niechybnie. Przedtem jednak muszę naszemu oskarżycielowi, poczciwemu Mateo, zostawić pamiątkę na całe życie.
Cały plan miałem już w głowie. Nie potrzebując do wykonania go rewolwerów, gdyż przewidywałem, że nóż wystarczy mi najzupełniej, zacisnąłem paski