Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/192

Ta strona została skorygowana.
—   180   —

mojej osobie wyroku nie zaszkodziło panu i żebyśmy byli dla siebie przyjaciółmi, gdy się znowuż zobaczymy.
— Szkody żadnej dla siebie — rzekł major — nie obawiam się, a spotkanie nasze nastąpi tam, gdzie milknie wszelka nienawiść.
— Byłbym przytem bardzo obowiązany panu, gdyby pozwolił łaskawie memu przyjacielowi być świadkiem mojej śmierci. Leży on związany i nie będzie mógł widzieć dokładnie tego aktu. Każ mu więc, majorze, zdjąć więzy z nóg. Przecie już obezwładnione ręce nie pozwolą mu uciec.
— Dobrze; spełnię to życzenie.
I zwrócił się do jednego z żołnierzy:
— Rozwiązać nogi Montesa!
Żołnierz wykonał rozkaz. Równocześnie zbliżył się do mnie Mateo, trzymając w jednej ręce lasso, a w drugiej chustkę.
— Czego pan chcesz? — zapytał go major.
— Chcę związać skazańca. Czynność ta należy do mnie, gdyż byłem w jego sprawie świadkiem.
I nie czekając, czy major na to pozwoli, przybliżył się do mnie ze słowami:
— Czas już! proszę dać ręce w tył.
— Po co? — zapytałem.
— Bo już dla pana przyszła chwila zasłużonej kary.
— Wprzód jednak ty poniesiesz swoją, łajdaku! — rzekłem i, ścisnąwszy pięść twardo, uderzyłem go w nos z taką siłą, że mu się całkiem rozpłaszczył, a krew buchnęła ciurkiem. Drab zatoczył się oczywiście kilka kroków i bezprzytomy runął z jękiem na ziemię.
Nikt z obecnych — dziwna rzecz — nie podbiegł mu na pomoc; przeciwnie — widać było pewne zadowolenie na twarzach opryszków. Zresztą zawsze tak bywa, że zdrajcami brzydzą się przedewszystkiem ci, którym się oni wysługują.
Major ozwał się tylko oschle:
— Co to? Rzuca się pan na człowieka w mojej obecności?...