Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/197

Ta strona została skorygowana.
—   185   —

żołnierzy powstał zgiełk i na rozkaz majora rzucono się ku mnie wbród.
Później opowiadał mi Monteso, że i jego dozorca nie mógł się powstrzymać od ciekawości zobaczenia pościgu i pobiegł nad rzekę, zostawiając go samego. Wówczas yerbatero skorzystał ze sposobności, a przysunąwszy się nieznacznie na grzbiecie do porzuconego mu przedtem przeze mnie noża, skorzystał z niego odpowiednio i w krótkim czasie zdołał rozciąć lasso, poczem dosiadł konia. Niestety, jeźdźcy, którzy jeszcze pozostali na brzegu, spostrzegłszy umykającego yerbatera, rzucili się za nim w pogoń. Major zaś, widząc, co się dzieje, w pierwszej chwili zawahał się, co czynić: czy ścigać Montesa, czy też puścić się śladem tych, którzy popędzili za mną na drugą stronę rzeki. Rozumie się — bardziej mu chodziło o mnie, niż o mego towarzysza, ale mógł być pewny, że mię pochwycą jego podkomendni, którzy wydostali się na przeciwny brzeg i tam się w poszukiwaniu za mną rozpierzchli.
Ja zaś w chwili owej nie byłem daleko. Skoro bowiem spostrzeżono mię z przeciwnego brzegu, dla zmylenia pogoni pobiegłem chyłkiem w górę rzeki, pozostawiając miejsce, w którem się ukazałem, o wiele niżej za sobą. Ścigający mię nie spostrzegli mego manewru i zwrócili się w kierunku owego miejsca, o co mi właśnie chodziło.
Na brzegu były krzaki, stanowiące niezłą kryjówkę, ale nie na długo, bo w danym wypadku wytropionoby mię w niej prędzej czy później. Zdecydowałem się tedy, bez względu na niebezpieczeństwo kul i bola, biedz dalej w górę rzeki, uważając ten manewr za jedyny środek ocalenia.
Niewątpliwie sprzyjało mi osobliwsze szczęście, bo chociaż padło kilka strzałów, ale mię nie trafiono, bola zaś zaplątywały się w krzakach, nie dosięgając mojej osoby. Biegłem ze trzysta kroków w górę, dając się ciągle widzieć, poczem skręciłem na wolny step, ginąc drabom z oczu wśród wysokich burzanów i zarośli. Był to