Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/199

Ta strona została skorygowana.
—   187   —

i szarpnąłem z taką siłą, że zwalił się z konia na ziemię, a równocześnie złapałem konia za uzdę. Major, zerwawszy się natychmiast z ziemi, rzucił się na mnie, koń zaś począł wierzgać i omal mi się nie wyrwał z ręki. Zoryentowawszy się szybko, że mogę przegrać dobrze zaczętą partyę, palnąłem przeciwnika w skroń z taką siłą, że się rozciągnął na ziemi, a następnie, trzymając wciąż konia za uzdę, wyrwałem powalonemu pistolet z za pasa i rzuciłem go daleko w trawę, poczem podjąłem z ziemi drugi, który przed chwilą był mu wypadł z za pasa, i uczyniłem z nim toż samo, jak również z szablą, którą w jednej chwili odciąłem. Pozbawiwszy przeciwnika w ten sposób broni, skoczyłem na mego gniadosza i przedewszystkiem sięgnąłem do torby dla przekonania się, czy nic w niej z mych rzeczy nie brakuje. Znalazłszy wszystko, co mi zrabował, miałem się już najspokojniej oddalić, gdy major, który miał widać twardą głowę, skoro po takim poczęstunku nie utracił na dłużej przytomności, zerwał się nagle i krzyknął:
— Stój! Jeżeli tylko dasz choć krok, to...
Nie dokończył, gdyż, pomacawszy się po boku, nie znalazł ani pistoletów, ani rycerskiej swej szabli.
— Co? jak, panie majorze? — odrzekłem, dobywając z za cholewy rewolwer. — Radzę panu mówić ciszej, bo poczujesz pan natychmiast sześć kul w głowie.
— Sześć kul? — rzekł przerażony, cofając się odruchowo. — Pan tego nie uczynisz. Obchodziłem się z panem bardzo względnie...
— O, tak! i chciałeś mię pan rozstrzelać, człowieka niewinnego... zupełnie niezasłużenie!
— Nie mogłem postąpić z panem inaczej, bo miałem taki rozkaz.
— Od kogo?
— Tego powiedzieć nie mogę.
— A jeżeli ja pana zmuszę do szczerości tym oto rewolwerem?