Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
—   190   —

majora, przeprawiła się prawdopodobnie w pościgu za mną na tę stronę rzeki. Na prawo i lewo ciągnęły się rozległe łąki bagniste, już przez to samo niebezpieczne. Pozostała mi zatem jedynie droga wprost przed siebie, a więc ta, którą nas uprowadzono. Ścisnąłem tedy konia ostrogami i popędziłem naprzód w pełnym galopie.
Woda ociekała jeszcze ze mnie kroplami, i tylko nogi miałem już suche. Wyjąłem więc z za pasa oddartą część uniformu majora, a wydobywszy stamtąd portfel i zegarek, schowałem je w cholewy.
W kilka minut byłem już na wzgórzu, zarzuconem gęsto kamiennymi głazami, i stąd spostrzegłem oddział dążących ku rzece jeźdźców. Stało się więc, jak przewidywałem. Byli to ciż sami żołnierze, co puścili się w pogoń za Montesem. Teraz powracali z nim, trzymając go w środku między sobą.
Dostrzegłszy mię zdala, zatrzymali się, a poznawszy mię po ubraniu, pomknęli w pełnym galopie ku mnie.
Wobec tego, że miałem pod sobą doskonałego rumaka, a dzieliła mię od jeźdźców spora przestrzeń, mogłem się ich nie obawiać, bo szkapy ich w żadnym razie nie doścignęłyby mego gniadosza. Pędziłem więc, jak wiatr, prosto ku północy, a za mną o jakie siedmset kroków gnała sfora bolarzy z dzikimi okrzykami tryumfu i gotowemi do rzutu bolami. Ciekawe było to, że nie pędzili za mną w prostej linii, lecz trzymali się w pobliżu pagórków, ażeby w ten sposób przyprzeć mię do rzeki, skąd każdej chwili mógł wypaść na mnie drugi oddział. Jakoż niebawem usłyszałem jeszcze liczniejsze okrzyki, z czego wywnioskowałem, że wśród ścigających powstała radość niespodziewana. Spojrzałem za siebie i spostrzegłem, że z pośród zarośli nadrzecznych wypadł istotnie drugi oddział.
Obawy moje spełniły się. Major pozbierał swych ludzi, rozproszonych po tamtej stronie rzeki, i przeprawiwszy się przez nią, pędził ku mnie co sił wraz z całą bandą.