Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/208

Ta strona została skorygowana.
—   194   —

słuszną, będziemy pana bronili, bo, jako człowiek niewinny, znajdujesz się pan pod opieką Boga i musimy nieść panu pomoc.
— Zapewniam dobrodzieja słowem najświętszem, że nic nie zawiniłem.
— Zapewnienie to, sennor, nie jest wystarczające...
— Zaraz opowiem dobrodziejowi, co spowodowało ich do pościgu za mną.
— Dobrze, sennor, opowiesz mi później, a teraz podejdę rozmówić się z tymi rozszalałymi ludźmi.
Brat Hilario był potężnej budowy ciała, budzącej poszanowanie dla siły, a jednak twarz jego, o szlachetnym wyrazie i wielkich niebieskich oczach, odznaczała się niezwykłą łagodnością i słodyczą. Tem dziwniejszy z tą cechą duchownego kontrast stanowiło jego uzbrojenie. Na długiej sutannie miał on pas, z za którego sterczały dwa rewolwery wielkiego kalibru, tudzież długi nóż. Na nogach miał wysokie buty z ostrogami.
W bramie, ku której się zwrócił brat Hilario, znajdowało się nieduże okienko, którego otwór pokrywała drewniana zasuwa. Brat odsunął ją, wyjrzał na zewnątrz i zapytał:
— Czego panowie sobie życzycie?
— Otworzyć! — krzyknął gromko major, którego głos natychmiast poznałem.
— Coście za jedni?
— Major Cadera z oddziałem gwardyi narodowej.
— Aha! W jakim celu dobijacie się z taką gwałtownością do bramy?
— Bo skrył się u was pewien człowiek, który został zasądzony na śmierć i przed samą egzekucyą umknął.
— Za cóż go zasądzono na tak surową karę?
— Za morderstwo, spisek i zdradę kraju.
— Któż to go sądził?
— Sąd wojenny.
— Z którego garnizonu?
— Do dyabła! Bierzesz nas za żaków, że się